Dzisiejsza waga:

jest: 67,1 kg.
Waga mnie nienawidzi.

niedziela, 22 czerwca 2014

Inna niż kiedyś

Piąta rano, a ja piszę posta!
Nie mam pojęcia dlaczego zacina mi się blogger, ale mniejsza z tym.
Wczoraj położyłam się spać bez tabletek nasennych. Słusznie podejrzewałam je o zastój wody. Cóż, spałam tylko 4 h, ale waga pokazała 67,1 kg. A musicie wiedzieć, że wczoraj wieczorem tatę coś naszło i przywiózł mnóstwo słodyczy.
Pomyślał też o mnie. Była moja ulubiona gorzka czekolada. Dodatkowe 200 kalorii. I te super lekkie herbatniki. 40 kalorii.  Jednak wczorajszy dzień miał być wygrany. Był. Wskoczyłam na rowerek i spaliłam dodatkowe 300 kalorii. Wczorajszy bilans i tak jest dobry- ok. 800 kcal I to jest coś o czym chciałam napisać.
Powiem z dumą- zmądrzałam.
Rok temu o tej porze moja dieta wyglądała tak:
waga: 62- 63 kg
dieta: 300 kcal: 500 kcal: napad: senes:napad: 300 kcal: napad: głodówka: napad
Efekty: + 6 kg
Nie umiałam przestać. ED szalało dwa razy bardziej niż teraz.
Myślałam też o czasach any.
waga: 52 kg
dieta: 400-700* kcal (rozpusta!), 3-5 h ćwiczeń dziennie
Efekty: brak tkanki tłuszczowej, ciągłe uczucie zimna, obrzydliwie wyglądające ciało.
Ktoś powie, że 52 kg, to wcale nie tak mało. U mnie, to BMI poniżej 17. Mam taką budowę ciała, że wyglądało to, w połączeniu z mięśniami ("efekty" ćwiczeń) na dużo mniej. Nie dowierzali, że ważę więcej niż  45-48 kg. Byłam dysproporcjonalna. Z nogami jak patyki (obejmowałam uda dłońmi, a jeszcze zostawały 3-4 cm "w zapasie"), wystającym brzuchem (taka piłeczka) i absolutnym brakiem biustu. To znaczy... nie widziałam tego. Matka postawiła mnie kiedyś przy lustrze. Widziałam grube uda (wisiał na mnie rozmiar xs) i boczki. Powiedziała mi tylko, że jestem dużo brzydsza, niż kiedyś byłam. Szara skóra i wypadające garściami włosy. Nie brałam witamin- bałam się, że mają kalorie. Nosiłam rozmiar biustonosza 70A, a i tak był pusty. A naturalnie mam duży biust. Wiecie, kogo przypominałam? Elvisa pod koniec życia.
Coś mnie ruszyło. Zaczęłam jeść. No, nie "coś" a przerażona rodzina. Gdybym wtedy poszła do psychologa (trafiłam tam tylko raz, dużo później) raczej nie wpakowałabym się w kompulsy i bulimię.
Teraz są napady, ale mniejsze niż kiedyś.
Żałuję, że aż tyle przytyłam. Mogłam przytyć np 5 kg i wyglądać ok. Kompulsy i mia zrobiły swoje. Z odpowiednią proporcją mięśni i tłuszczu (przy anie nie miałam tłuszczu praktycznie w ogóle- wcale nie wyglądało to dobrze) , przy 56-58 kg, wyglądałabym ślicznie.
Jednak nie żałuję, że wyszłam z any. Sądzę, że żyłabym jeszcze miesiąc-dwa. Bo kalorie liczyłam dość specyficznie: jabłko: niezależnie od wielkości (chyba, że było duże, ale takich nie jadłam): 100 kcal. Nawet takie malutkie. Więc chyba kalorie oscylowały w granicach 300-500*.
Poza ćwiczeniami głównie leżałam w łóżku. Krew leciała mi z nosa dość często, ale okresu nie miałam .
To nie jest tak jak się wydaje:
anoreksja= chuda+piękna+perfekcyjna
nie, to śmierć na raty. Nawet nie widzi się coraz chudszego ciała. Ma się obsesję na punkcie każdego centymetra. Wstydziłam się chodzić do sklepu z ubraniami- bo za gruba i w nic nie wejdę.
...

A teraz. Nie jem mniej niż 500 kcal I liczę je bardziej prawidłowo. Dziś chcę 1000. Bo wiem już, że kalorie są niezbędne do życia. W rozsądnych ilościach odchudzają, a nie zabijają.
No i zmieniło się też to, że nie chcę już schudnąć 10 kg w miesiąc. Wolę przez wakacje schudnąć 5 kg, niż 15. I utrzymać wagę.
Owszem, chcę być chuda. Ale też chcę trzymać jasność umysłu. Choćby taką jak teraz. Bo są momenty, kiedy odrywam się od myśli o jedzeniu. Przy anie tego nie było- nawet o nim śniłam.
...
Bilans napiszę wieczorem.

WTF?!

Pełna nadziei, stanęłam na wadze.
68,4
WTF?!
Jakim cudem waga wskazuje 1,1 kg więcej?
Dlaczego...?
Hmm zastanówmy się.
1. Przytyłam tyle po napadzie- wersja najgorsza, ale jako tako napad odrobiłam, więc mało prawdopodobna. No i nawet chyba nie zeżarłam aż tyle.
2. Ważyłam się w pokoju. Do tej pory robiłam to w łazience. Brzmi dziwnie? No to powiem Wam, że w każdym miejscu łazienki, waga pokazuje co innego. Siłą przyzwyczajenia staję na wadze ok 5 razy rano (upewniam się), a wynik, który tu wstawiałam, był tym, który pojawiał się najczęściej.
3. Tabletki nasenne. Wczoraj wzięłam dwie. To tabletki od lekarza, nie jakieś ziołowe, mocne jak cholera. Może one spowodowały zastój?
4. Jestem przed okresem? Niewykluczone.
5. Mam zatrzymanie wody- jakieś na pewno. Wczoraj przed snem wypiłam 2 zielone herbaty. Nie wiem, czy wiecie, ale kiedy parzymy ją 2 min działa pobudzająco, a kiedy 10- usypiająco. Oczywiście, wybrałam wersję nr 2. A rano wysiusiałam naprawdę niewiele. Pytanie tylko, czy zatrzymanie wody jest aż tak duże.
6. Wczoraj ćwiczyłam 2 h, by spalić 1000 kcal (ktoś o to pytał :) ). Napuchły mięśnie?
7. Może jestem w ciąży? Jeżeli już to urojonej, no chyba, że jestem wiatropylna.
8.Przytyłam od 600 kcal, które zjadłam wczoraj. Nie, nawet moja tragedia metaboliczna ma granice.
9. Tak mówiąc wprost na "grubszą rzecz" do wc, poszłam dopiero po śniadaniu, a więc i po ważeniu.
Bilans:
(będzie aktualizacja)
kawa z mlekiem 30 kcal
parówka o obniżonej zawartości tłuszczu 49 kcal
AKTUALIZACJA
2 kawy z mlekiem 60 kcal
mały (malutki) ziemniaczek 20 kcal
kurczak 370 kcal (oczywiście, nie zjadłam go na raz)
łyżka sałatki 20 kcal
549 kalorii.



sobota, 21 czerwca 2014

Chcesz wybaczyć sobie przeszłość? Usuń ją.

Bardzo dziwny dzień.
Wczoraj strasznie chciało mi się spać ok 12, ale oczywiście, kiedy tylko się położyłam, to mi przeszło. Wściekłam się i wzięłam tabletki nasenne. Spałam po nich jak dziecko. I (na szczęście) nie miałam żadnych snów.
Wczoraj po południu po napadzie postanowiłam przetestować coś dziwnego.
Jak przystało na człowieka XXI wieku sięgnęłam po youtube. I znalazłam hipnozę odchudzającą.
Taak, ja wierząca w naukę,ateistka umiejąca wytłumaczyć logicznie każde nadprzyrodzone zjawisko, postanowiłam spróbować.
Najpierw jednak poczytałam i ustaliłam, że jest to zjawisko w y t ł u m a c z a l n e. Potwierdzone naukowo. Przez to nabrałam nadziei , że ma to sens.
Włączyłam nagranie.
Wykonywałam polecenia głosu.
Wrażenie było podobne do drzemki, ale miałam 100% świadomości (czasem nawet chciało mi się śmiać).
Nie sądzę bym była zahipnotyzowana, bo na to chyba mam za "sztywny" umysł. A cała "drzemka" związana raczej była z koniecznością leżenia z zamkniętymi oczami.
No, ale mniejsza już z moją desperacją.
Dziś rano, chociaż spałam bardzo dobrze (niech żyją prochy!) obudziłam się smutna.
Bez poczucia sensu życia.
W głowie tylko jedna myśl "gdyby nie wczorajszy napad..."
I głos rozsądku: "czasu nie cofniesz..."
A jednak to było do cofnięcia.
Wskoczyłam na rowerek i jeździłam aż nie spaliłam 1000 kalorii.
Zjadłam ogółem 600 kalorii, nawet ciut poniżej.
Byłam na 130 minutowym spacerze.
...
Spaliłam. Kalorie z napadu umarły! Wyrównało się.
Przyszedł też nowy plan.  W zasadzie tylko uzupełnienie starego. Zawsze jem poniżej 1000 kalorii. Bilans ma oscylować w granicach 500- 600 ale ja nie wliczam już warzyw i części owoców. Rozliczanie się z każdego listka sałaty chyba nie ma sensu. Oczywiście, będę wliczała bób, ziemniaki, banany, winogrona i czereśnie- to faktycznie ma dużo kalorii.
Czuję się silniejsza.
Szczęśliwsza.

piątek, 20 czerwca 2014

Nie płacz, chociaż nie płacz!

Źle.
Źle.
Źle.
Zaczęło się wspaniale.
Miało być 1000 kcal.
I było.
Ale już po chwili 1200.  A ja... straciłam kontrolę.
I walczę dalej. Zeżarłam 234567890 kalorii. Ale muszę zawalczyć. Jutro żyć lepiej. Ogarnąć się. Pomyśleć nad planem.
...
Myślałam nad planem.
I powstał. Dziś zgubił mnie plan 5 posiłków. Paranoicznie myślałam o jedzeniu.  Nie mogę tak. To do niczego nie prowadzi.
Problem z resztą nie dotyczy 5 posiłków, ale mnie. Ja jestem chora. ED szaleje.
Muszę zacząć pracować bardziej nad samą sobą, nie tylko nad jedzeniem.
Potrzebuję normalności.
Tak bardzo chciałabym być jak inni! Mieć zainteresowania, dużo przyjaciół. Nie zajadać pustki.
Znajdę sobie hobby? Będę pracować nad sobą. Rozwinę się. Będę normalniej żyć. Nie będę obsesyjnie myślała o jedzeniu, zapełnię czymś myśli.
Oczywiście, odchudzam się dalej. Od jutra.
Ale trochę zmieniam podejście.
Daję sobie kolejna szansę.
Przepraszam.
Wybaczcie ten chaotyczny wpis.

A waga spada...

Piszę te słowa ubrudzona klejem do tapet. Sama dokończyłam remont w pokoju i posprzątałam. Spaliłam mnóstwo kalorii (aż cała osłabłam) i nauczyłam się tapetować. Może kiedyś będę zajmować się tym zawodowo? Kto wie. :)
Chcę, by dzisiejszy bilans był spory. Ok. 1000 kcal. To znaczy, wolałabym, żeby był mały, ale walczę o lepszy metabolizm i spaliłam naprawdę dużo. Poza tym, wczoraj zjadłam 1000 kcal, i waga spadła o 0,5 kg.
Kiedy byłam naprawdę chuda, doszłam do tego jedząc w granicach 1000 kcal. Potem było mniej, ale jednak nie ma sensu głodzić się już na początku.
Waga pokazała dziś 67,3 :)
Kiedyś znowu będę chuda.
Lekki Motylku, dziękuję za pomoc :*

czwartek, 19 czerwca 2014

leżę jak zwierzę

No własnie- leżę.
Remont w moim pokoju powoli (bardzo powoli) dobiega końca. Wiedziona karcącym głosem mamy i własną nerwicą natręctw, poszłam myć podłogę, która przez malowanie bardzo ucierpiała. Umyłam ją dwa razy. Potem wyszorowałam drzwi i grzejnik i wszystkie szafki. W międzyczasie robiłam obiad(?)- czyli zupę, która miała go udawać.
Padam...
Sprzątanie to jednak najlepsza aktywność fizyczna.



Totalnie opadłam z sił. Do tej pory zjadłam ok 300 kcal, w postaci owsianki i mojej "odchudzającej" zupki.
Ale na pewno coś jeszcze zjem. Zaktualizuję wieczorem.
Waga pokazała o 1 kg mniej, niż wczoraj. Bardzo mnie to cieszy.
***
Do bilansu doszedł obiad. Musiałam go zjeść. Dodatkowe 400 kcal :/
Ale... 700 to i tak niewiele.
Ważne żebym nie miała napadów. Chyba najważniejsze. Lepiej dobić do 1000 kcal i mieć prawdziwą kontrolę nad życiem, a nie taką złudną, która pozwala głodzić się jednego dnia, a żreć jak świnia kolejnego. Żyłam tak bardzo długo. Jak na huśtawce. Jednego dnia 300 kcal, głodówka, 500 kcal... a następnego nawet 5000.
Ból brzucha rano i wieczorem. Czasem senes, czasem wymioty.
Brak sensu życia.
Nigdy więcej
***
A na koniec dnia... dobiłam do 1000 kcal. Nie żałuję. Byłam na rowerze i spaliłam sporo. Poza tym, to sprzątanie, też robiło swoje. Byłam blisko napadu, muszę przyznać, że bardzo blisko. Nie miałam jak zapalić, bo naokoło ludzie, w domu rodzice itp. Zjadłam więc trochę mięsa z obiadu i kanapkę z szynką. Wypiłam colę 0.
Dziś wygrałam.


środa, 18 czerwca 2014

Motywacja i JA

Zacznę pozytywnie. Od mnóstwa motywacji, którą dał mi cytat znaleziony w internecie. 


Dało kopa. Pozytywnego kopa, którego tak bardzo potrzebowałam. Dziwny dzień... waga w z r o s ł a od wczoraj o całe 300 g. FUCK.
Eh, wkurzyło mnie to. Co jest winne? Pieprzone kalorie, które wczoraj pochłonęłam.? Fakt, że nie byłam w kiblu? A może nadchodzi okres?
Mam nadzieję, że to drugie. 
Byłam dziś na zakupach. Kupiłam sobie bluzkę. Teraz to będzie bluzka-motywatorka.
Dodaję zdjęcia. Moje. Dzisiejsze. Wybaczcie WC w tle, ale mam remont w pokoju i nie mogłam tam robić zdjęć.
Strasznie podobają mi się krótkie bluzki ( a raczej topiki). Ta jest wyjątkowa. Znacznie gorzej wygląda prezentująca ją "modelka". Ciuch w rozmiarze M... moim rozmiarze, za który siebie nienawidzę.
Za kilka tygodni będą foty porównawcze.
Też w tej bluzce. Chcę, by leżała idealnie, wisiała nad chudym brzuchem i nie opinała się tak mocno na cyckach.
Mój dzisiejszy bilans:
- parówka o obniżonej zawartości tłuszczu- 49 kcal
-serek wiejski lekki 161 kcal
- miseczka bobu ok 150 kcal (muszę zacząć wszystko ważyć)
- kukurydza z puszki (dosłownie 3 łyżki) 100 kcal, lub mniej
- odrobina chudego mięsa gotowanego max 100 kcal
- 2 fajki
560 kcal.
W porządku, może być. Oby jutro waga pokazała mniej, bo dzisiejsza mnie dobiła.
Dlaczego popalam papierosy? Kilka tygodni temu było ze mną naprawdę źle. Nie panowałam nad jedzeniem (w sumie już długo nie panuję, ale to był wyjątkowo zły okres). I zaczęłam palić. Nawet jak mam napady jem dużo mniej. Prawie codziennie chodzę do WC.  I przede wszystkim panuję nad apetytem. Potrafię np na imprezie zjeść 1 chips, zamiast  całej paczki. Albo dziś... po zakupach byłam w Macu. I co? Mała cola 0, zamiast tego wszystkiego, co tak uwielbiam.
Ale i tak palenia nikomu nie polecam.
Mam zamiar przerzucić się na e fajkę, bo nie śmierdzi i można jej używać w pomieszczeniach.
Obiecuję, że następne zdjęcie będzie dużo lepsze. Chudsze. 
I dzięki za wsparcie :*